Wstyd, blamaż, niedowierzanie, dramat – to tylko kilka słów, którymi można opisać to, co wydarzyło się w meczu Polaków z Chorwacją na Mistrzostwach Europy. Meczu o wszystko, w którym mogliśmy przegrać nawet trzema bramkami, aby osiągnąć upragniony cel – półfinał ME. Po świetnej pierwszej rundzie raczej nikt sobie nie wyobrażał, że turniej rozgrywany w naszym kraju tak się skończy.
To był koszmar i nie ma co się oszukiwać lub szukać wytłumaczeń – zostaliśmy zmiażdżeni przez Chorwatów i to jest fakt, o którym wspominają sami zawodnicy. Czternaście bramek różnicy na poziomie Mistrzostw Europy!? Przepaść. Tu u siebie, na oczach piętnastu tysięcy kibiców nie powinno się to zdarzyć. Jeszcze niedawno pisałem, że nasi szczypiorniści długo pracowali na sukces i swój własny wizerunek. Teraz reprezentację również czekają ciężkie czasy i pewnie trochę minie, zanim odzyskają twarz. Nie piszę tego artykułu jednak po to, aby pastwić się nad naszymi reprezentantami, czy w jakikolwiek sposób umniejszać ich umiejętnościom. Wszyscy widzieliśmy, co się stało. Jeśli z Francją zagraliśmy jeden z najlepszych meczy w XXI wieku, to ten z pewnością można zaliczyć do jednego z najgorszych.
Pomimo tego, że turniej się już dla nas skończył, zatrzymajmy się jeszcze na chwilę przy meczu, który odebrał nam marzenia o medalu i na chłodno, kilkadziesiąt godzin po jego zakończeniu, spróbujmy poszukać głównych przyczyn porażki.
Brak pomysłu na grę w ataku pozycyjnym
Od początku meczu z Chorwacją nasza gra w ataku, delikatnie mówiąc – nie układała się. Nie było tempa, zmienności pozycji, ani elementu zaskoczenia. Tak naprawdę nie mieliśmy odpowiedzi na wysoko wysuniętą defensywę podopiecznych Żeljko Babicia. Przez cały turniej bazowaliśmy na indywidualnych zagraniach, czy to Michała Jureckiego, czy Karola Bieleckiego. Niestety nie radzili sobie z agresywną obroną Chorwatów, którzy temu pierwszemu uniemożliwiali „przebicie” się przez szyki obronne, temu drugiemu zaś oddawanie rzutów z dystansu. Zawodnik Vive Tauron Kielce co prawda strzelił kilka bramek z trudnych pozycji, ale to nie wystarczyło, aby nawiązać jakąkolwiek walkę. Ponadto wysoka obrona zacieśniała środek, co mocno zaburzyło współpracę na linii Jurecki i Syprzak. Nasz obrotowy nie dostał w meczu tym wielu podań i nie był tak skuteczny jak w poprzednich meczach. Jeden gol to zdecydowanie za mało z jego strony, aby myśleć o zwycięstwie.
Brak planu B?
Wydaje się, że Polacy w całym turnieju nie mieli planu B. Zawodnicy Michaela Bieglera przez większość turnieju atakowali środkiem. Tam perfekcyjnie swoje zadania wypełniali wspomniani już Jurecki oraz Bielecki, którzy wspierani przez Syprzaka i Szmala prowadzili nas do zwycięstw. O ile we wcześniejszych meczach opieranie gry w ataku na trzech wyżej wymienionych zawodnikach zdawało egzamin, to z Chorwacją było już inaczej. Przeciwnik wyraźnie odrobił zadanie domowe i niemal do zera ograniczył poczynania liderów, a przede wszystkim Jureckiego, który w meczu tym zdobył tylko jedną bramkę. Czy potwierdziło się przekonanie, że trener Biegler bez Dzidzi nie miał pomysłu na grę w ataku? Chyba tak.
Nie gramy z kontry
Kontra, kontra i jeszcze raz kontra, a raczej jej brak. Nie chodzi tu tylko o mecz z Chorwacją – od początku turnieju mieliśmy problemy z szybkim przejściem z obrony do ataku. W pewnym momencie analizowanego meczu było 10:2 w bramkach z kontry dla przeciwników. Duża różnica, zbyt duża, żeby nadrobić w pozostałych elementach. Wiadomo – kontra w dużej mierze wynika z dobrej obrony, o której niestety również nie można za wiele dobrego powiedzieć. Oczywiście było kilka niezłych fragmentów w defensywie, ale nie przełożyło się to na grę w ataku.
Gdzie podziały się skrzydła?
Z czego żyją skrzydłowi w piłce ręcznej? Z kontry oczywiście. Niestety, jak juz wiemy, jej zabrakło, a to poskutkowało tym, że nasi skrzydłowi w meczu z Chorwacją byli mało produktywni. Michał Daszek, Adam Wiśniewski i Przemysław Krajewski zdobyli w sumie 10 bramek, jednak większość z nich została zdobyta pod koniec meczu, gdy już pewne było, że wymarzonym półfinale się nie znajdziemy. Dla porównania dwaj podstawowi skrzydłowi Chorwacji – Manuel Strlek i Ivan Cupić zdobyli razem 15 bramek. W szczególności ten pierwszy był nie do zatrzymania – 11 zdobytych bramek robi wrażenie.
Skuteczność w ataku
Dobra defensywa Chorwatów doprowadziła do tego, że mieliśmy ogromne problemy ze zdobywaniem bramek. 10 zdobytych bramek do przerwy, to zdecydowanie za mało żeby walczyć z tak klasową drużyną jak Chorwacja. Ponadto świetnie w bramce spisywał Ivan Stevanović, który zasłużenie został wybrany najlepszym zawodnikiem meczu. W pewnym momencie miał 60 proc. obronionych rzutów! Nie wiem jak procent ten wyglądał na koniec meczu, ale z pewnością był wysoki. Trzeba powiedzieć również, że Polakom w meczu tym zabrakło w niektórych sytuacjach szczęścia. Kilka strzałów naszych reprezentantów zamiast wpaść do siatki zatrzymało się na słupku bramki strzeżonej przez Stevanovicia.
Brak powrotu do obrony
Już mecz z Białorusią pokazał, że Polacy mają duże problemy z powrotem do defensywy. Bardzo często zdarzało się, że nawet po zdobytej bramce Białorusini szybko wznawiali grę i po trzech, czy czterech podaniach zdobywali bramkę. Na szczęście wtedy nie wpłynęło to tak znacząco na wynik. Chorwacja, to jednak nie Białoruś. Podopieczni Żeljko Babicia po raz kolejny odrobili zadanie domowe i świetnie wykorzystali to, że mamy problemy z szybką organizacją formacji obronnej. Zdarzały się nawet sytuację, w których osłabieni Chorwaci kilkoma podaniami potrafili rozmontować naszą defensywę. Zresztą o słabym powrocie do obrony świadczy ilość bramek z kontry, które zdobyli rywale.
Co dalej?
W meczu o 7 miejsce ograliśmy Szwedów. Dziś już wiemy, że był to ostatni oficjalny mecz Michaela Bieglera w roli selekcjonera reprezentacji Polski. Na razie nie wiemy, kto zostanie jego następcą, ale jedno jest pewne – nowego selekcjonera czeka dużo pracy, aby kadra odzyskała zaufanie kibiców. Pierwsza okazja już w kwietniu. Zagramy wówczas w turnieju kwalifikacyjnym do igrzysk olimpijskich.