Jestem za gruba. To zdanie w okresie wiosennym słyszymy bardzo często. Dlaczego tak często bierzemy za pewnik to stwierdzenie, jednocześnie nic z tym nie robiąc? Brniemy z uporem maniaka i ze skrzywioną miną, przeżuwając kolejnego batonika w stan, którego nie cierpimy. Tylko po co? Nie ma rzeczy niemożliwych! Jak mawiał Stanisław Lem „Gdyby ludzie robili tylko to, co wyglądało na możliwe, do dzisiaj siedzieliby w jaskiniach”. No właśnie! To nie przeszczep serca, tylko redukcja kilku kilogramów! Jak więc osiągnąć piękną sylwetkę na wiosnę?
Dieta nie cud. Dieta dla ludzi
Jako osoba dbająca o to, aby zbyt wiele tłuszczu nie odłożyło się w boczkach, czy udach, gdyż w moim przypadku miejscowi się on w dolnych partiach ciała, mogę z całą pewnością stwierdzić, że:
wystarczy od swojego zapotrzebowania kalorycznego odjąć 300 kcal, aby otrzymać ujemny bilans. Nie trzeba katować się dietą 1000 kcal, bo to spowoduje efekt odwrotny do zamierzonego. Dieta z tak niską kalorycznością spowolni przemianę materii i spowoduje utratę mięśni, przez co wolniej spalimy tłuszcz oraz każdą nadwyżkę kalorii na tłuszcz zamienimy. Jedzmy więcej warzyw, ponieważ zawierają błonnik, a błonnik przyspiesza przemianę materii. Zastąpmy złe węglowodany dobrymi, czyli takimi, które dodadzą nam energii, a nie spowodują, że z entuzjazmem leniwca padniemy na łóżko.
Ćwiczymy co najmniej jedną godzinę dziennie, ale…
Wybieramy takie ćwiczenia, które sprawiają nam radość, a jeśli żadne ćwiczenia nie sprawiają nam radości, to zastąpmy je jakąkolwiek aktywnością fizyczną, np. zamieńmy samochód na rower lub po prostu chodźmy wszędzie pieszo. Ja wybieram pływanie, rower i chodzenie.
Jedna godzina, a tyle pozytywnych emocji. Mamy więcej energii, nasza skóra jest dotleniona, zaczynamy chudnąć i chce się żyć. Przy aktualnych okolicznościach przyrody jest to niezwykle łatwe. Wystarczy chcieć, odkurzyć rower, czy zacząć biegać, czy chociażby iść na godzinny spacer. Sama przyjemność i same korzyści.
Pozytywne nastawienie.
Im więcej mamy sprzymierzeńców w naszej walce o fajną sylwetkę, tym lepiej. Fajnie czasem usłyszeć, że chodź i zjedz tego schabowego w tej chrupiącej panierce z frytkami, bo wyglądasz super tak czy inaczej… tylko, czy ja tego chcę? Wiem, jak wyglądam i trzymam się planu! Trzeba sobie to uświadomić na początku początków naszej walki o siebie. Fajnie mieć taką osobę, która będzie nas motywować, wspierać i zachwycać się naszym widokiem. Nic bardziej nie uskrzydla.
Mierzymy się i warzymy w celu porównania tych miar i wag co tydzień. To dodaje energii, sprawia, że nasze myślenie zmienia się z „przecież się nie uda” na „woow to działa” i to bez pomocy Aladyna.
Zapewne większość ludzi, w tym i ja, nie lubi się zmuszać, nie zmuszamy się więc. Nie biegamy, dlatego że sąsiad biega i wmawia wszystkim wokoło, że tylko bieganie jest super. Ja lubię pływać i jeździć na rowerze. Wszędzie chodzę, dzięki czemu nie mam cellulitu, naprawdę. Poza tym chodzenie sprawia, że moje trzydziestoparoletnie pośladki nie wyglądają jak smutny basset.
Zróbcie sobie grafik, taki nawet najprostszy. Np. wtorek, czwartek-basen, poniedziałek, środa, piątek bieganie, lub fitness, czy siłownia, zależy, co kto lubi. Zawsze można pojechać do pracy rowerem i dzienny trening zaliczony. W weekend odpoczynek.
Zmontujcie sobie fajną playlistę i z nią ćwiczcie. Każdy wie, co robi z nami muzyka, dlatego jest niezbędna do pozytywnego nastawienia.